Dziś lekki i przyjemny temat z delikatną fotorelacją. Niezobowiązujący tekst na niedzielę.
Czym się wybrać za miasto na zombie?!
Wiele w internecie się pisze o tym, jaki samochód wybrać podczas apokalipsy zombie. Można się rozwodzić nad zaletami i wadami różnych typów pojazdów, biorąc pod uwagę ich przydatność w terenie, szybkość, pakowność, niezawodność i wiele innych, lecz czy autorzy tych tekstów chyba zapominają, że pod koniec świata to na samochodzie świat się nie kończy. A co z innymi środkami transportu?
Sprawdziłem dla was 3 nieszablonowe sposoby ucieczki przed krwiożerczymi potworami, po to żebyście Wy już nie musieli.
Supersamochód
Kusząca opcja, godna polecenia. Jeśli w łapy wpadnie wam supersamochód najwyższej klasy, to jesteście uratowani. Każdy, kto sądzi, że wsiadając za kółko takiej bryki sam stałby się prędko trupem ma prawdopodobnie rację – mimo, że te samochody są tak supernowoczesne, że nawet moja stara nie miałaby problemu z prowadzeniem, a jakość wszystkich podzespołów jest na tak wysokim poziomie, że hamowanie, skręcanie lub spokojna jazda są doznaniem wręcz boskim i wymagają minimalnej ingerencji, to jednak możliwość rozwinięcia prędkości rzędu 320 km/h sprawia, że supersamochód zwykle próbuje zabić swojego kierowcę. Miałem przyjemność jechania Lamborghini Gallardo oraz Porsche 911 GT3 i oba te samochody próbowały pozbawić mnie życia, ale oba na różne sposoby:
Lambo jest skonstruowane genialnie i leży na Tobie jak dobrze skrojona rękawiczka – sposób wsuwania się do środka i wrażenie kiedy fotel otula cię dookoła, zespala Cię z pojazdem. Masz wrażenie nakładania samochodu na siebie, ubierania się w niego. Jest to uczucie do tego stopnia obce, że człowiek potrzebuje chwili na przyswojenie informacji płynących z jego receptorów. Wygląd środka, jak i cały samochód, można porównać do niezwykle funkcjonalnego, nowoczesnego wnętrza loftu, urządzonego przez wizjonerskiego projektanta – materiały i design mówią Ci, że to samochód, którego celem jest Cię zszokować i rozkochać. No i, bądźmy szczerzy – udaje się.
Wystarczy chwila, by zrozumieć go i zapoznać się z tym samochodem, wystarczy kilka pierwszych sekund, jeden lekki łuk, krótka prosta, by zrozumieć i poznać granice przyczepności, wyczuć tego potwora z napędem na 4 koła, a potem… potem jest tylko zabawa w utratę przyczepności. 95 km/h i wrzucasz drugi bieg. Wrzucasz trójkę, a przy 6 tysiącach obrotów masz już 190 na liczniku. Ostry zakręt przy 130, hamowanie ze 190 do 80, które lekko oślepia, bo trwa jedynie ułamki sekund i działa na Ciebie potężne przeciążenie. I ciągła ochota, by poczuć, jak pokonujesz barierę bezpieczeństwa, jak przyczepność ucieka Ci spod kół. Każdy z elementów współgra z kierowcą, czujesz samochód i masz wrażenie, że pod pewnymi względami on czuje Ciebie. I mruga do Ciebie, jakby chciał zapytać „To co… tym razem gaz trzymamy dłużej, a hamujemy później, nie?”
Porsche z drugiej strony porównać można do gabinetu we wspaniałym przestronnym domu niemieckiego dżentelmena. Kiedy rozsiadasz się w fotelu przed ogromną kierownicą, masz ochotę poprosić o whiskey on the rocks i cygaro.
Ale to są pozory – Porsche 911 GT3, to prawdziwy zabójca. Od startu do mety usilnie próbuje pozbawić Cię życia, albo przynajmniej sprawić, że będziesz musiał uprać majtki. Silnik z tyłu, napęd z tyłu, 500 KM – wystarczy nieopatrznie, na dwójce, o pół centymetra za mocno wcisnąć pedał gazu, by w lusterku zobaczyć dym spod tylnych kół i poczuć zimny pot, kiedy do ratowania nie tylko jest Twoja godność, ale także auto za 200 000 zł.
Cała zabawa, nie polega, jak to było w przypadku Lambo, na szukaniu punktu zerwania przyczepności, a na walce o pozostanie na torze i znalezienie idealnego połączenia prędkości i walki o życie. Mężczyźni posiadający zazdrosne kobiety powinni znać to uczucie – Porsche jest właśnie jak zazdrosna, do tego niemiecka, kobieta, która próbuje sabotować spokojne spotkanie z waszą wspólną znajomą z podstawówki: drogą – co chwilę Cię testuje i sprawdza, a Ty musisz być czujny na każdym kroku – jeśli Droga chociaż na chwile się do Ciebie uśmiechnie, a Ty poczujesz się pewnie, pomyślisz, że jest spoko, przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi i się do siebie przyjacielsko uśmiechamy, to dostaniesz natychmiast w jaja pod stolikiem. I, jak to bywa z zazdrosnymi, niemieckimi laskami, tak i ten samochód nie ma poczucia humoru – tu jest na wskroś niemiecki. Chciałbyś może opowiedzieć kawał o Żydach, ale Porsche nie słucha… To może o wariatach? O niedźwiedziu i zajączku? O pedałach? O murzynie i ogórku? NEIN! Porsche nie słucha. Porsche nie ma poczucia humoru. Porsche ma wyjebane. Za to jest okrutne i wytknie Ci każdą pomyłkę. Ale jeśli tylko zaakceptujesz naturę tego samochodu – o boziu… Co za jazda. Przyspieszenie jest dzikie i niekontrolowane, prowadzenie precyzyjne, hamowanie uszkadza kręgi szyjne. Ryzyko w tym samochodzie zaczyna się w momencie przekręcenia kluczyka w stacyjce. Gdyby ten samochód mógł mówić, to zaraz przed zapłonem pytałby „Czy Ciebie to ze szczętem pojebało? Sehr gut… Schnell. Mam dziś w planie jeszcze inwazję na Polskę”.
Kajak Krzysztof
Kajak to dobry sposób. Kiedyś jeszcze napiszę o rodzajach kryjówek na wypadek apokalipsy zombie i wtedy rozwinę ten temat bardziej, ale po dwudniowym spływie kajakiem uważam, że jest to niedoceniony sposób transportu – względnie szybki, względnie bezpieczny i dość powszechny. Co prawda niemożliwy np. na Sacharze, ale bądźmy szczerzy – raczej tak daleko nie ucieknę podczas apokalipsy. Dodatkowo nie jest odporny na kaprysy pogody i idiotów. Ale jeśli się zabezpieczy przed deszczem i poćwiczy wiosłowanie, to kajak staje się, zaraz obok roweru, jednym z lepszych środków transportu ever – nie potrzebuje paliwa, otwiera naprawdę masę nowych możliwości transportu towarów, ludzi, a przy swoim znikomym stopniu skomplikowania konstrukcji oraz sporej wytrzymałości stanowi świetną alternatywę dla samochodów.
Paralotnia
To bardzo abstrakcyjne urządzenie, to również dobra alternatywa. Czy nie lepiej po prostu spierdolić w górę? Cały proces nawigowania jest dość skomplikowany, a ewentualne błędy mogą nas sporo kosztować, ale koniec końców nigdzie nie widziałem ptaków-zombie, więc przestrzeń powietrzna to najbezpieczniejsza przestrzeń podczas apokalipsy zombie.
Dość ograniczony sposób użytkowania nie pozwala na korzystanie z paralotni zawsze i wszędzie, ale tam gdzie to jest możliwe, to paralotnia wymiata. A wrażenia są nieziemskie.
Słowa pilota „Aaaa… Zapmniemy sobie małą spiralkę” przyjąłem ze spokojem, bo wiedzę miałem o tym tylko teoretyczną, ale po dalszych słowach pilota, który powiedział, że mam co 5 sekund mówić, że jest ok, nawet jeśli nie pyta, bo musi wiedzieć czy przypadkiem nie zemdlałem pozwoliły mi przemyśleć, czy rzeczywiście to co chcę robić to zapinać i czy aby na pewno spiralkę. Warunki atmosferyczne to w ogóle osobny temat – wystarczy większy podmuch, byś zakwestionował w duchu zasadność całego przedsięwzięcia. Sprzęt po prostu nie sprawia wrażenia godnego zaufania – ot płachta na cienkich żyłkach.
Lecz cała konstrukcja skrywa w sobie więcej niż widać na pierwszy rzut oka, a relatywnie niską ocenę pod względem niezawodności paralotnia nadrabia widokami – oprócz walorów estetycznych, które zapierają dech w piersiach, są jeszcze te użytkowe – 800 metrów nad ziemią widać tak wielki obszar, że bez trudu można zaplanować przyszłe działania i ocenić sytuację znacznie lepiej niż z jakiegokolwiek drzewa czy punktu obserwacyjnego.
Lekko i przyjemnie. Dzięki za uwagę.