Długo zastanawiałem się, czy wrzucać to na tego bloga, czy może założyć nowego, ale wygrał rozsądek i stwierdziłem, że ten blog i tak jest już o „gotowaniu i wszystkim innym” dlatego zaczynam nowy dział bloga
Człowiek człowiekowi wilkiem, ale co to jest Zombie?!
Pod koniec tego dłuższego wpisu wytłumaczę o co chodzi, ale całą zabawę zacząć chcę od powiedzenia sobie skąd się wzięły w naszym życiu zombiaki i czym są. Znaczy czym są, to wie każdy średnio ogarnięty dziesięciolatek. Są to takie istoty, nieumarli, którzy zjadają normalnych ludzi. Jeśli Cię taki ugryzie to po jakimś czasie sam stajesz się zombie – takie to proste. Ale skąd się to wzięło?
Samo słowo „Zombie” wyskoczyło z pudełka w 1929 roku za sprawą reportera i podróżnika, Williama Buehlera Seabrooka. Choć znane było już wcześniej i używane przez wyznawców Voodoo, to jednak ten człowiek wydobył je na światło dzienne i sprawił, że każdy przeciętny Hamburger je poznał. Sam autor to dość ciekawy koleś. W jego życie wpisane na stałe były alkoholizm, okultyzm, satanizm… oraz kanibalizm. Oj tak. Seabrook pomieszkiwał jakiś czas w południowej Afryce, wśród rdzennej ludności tego regionu i zapytał jednego z wodzów jak smakuje mięso człowieka. Ponieważ wódz nie bardzo potrafił mu to wytłumaczyć, Seabrook sam postanowił sprawdzić. Jeśli ktoś kiedyś zastanawiał się jak takie mięso smakuje i dlaczego Zombie tak się w nim rozsmakowały – wklejam jego komentarz:
It was like good, fully developed veal, not young, but not yet beef. It was very definitely like that, and it was not like any other meat I had ever tasted. It was so nearly like good, fully developed veal that I think no person with a palate of ordinary, normal sensitiveness could distinguish it from veal. It was mild, good meat with no other sharply defined or highly characteristic taste such as for instance, goat, high game, and pork have. The steak was slightly tougher than prime veal, a little stringy, but not too tough or stringy to be agreeably edible. The roast, from which I cut and ate a central slice, was tender, and in color, texture, smell as well as taste, strengthened my certainty that of all the meats we habitually know, veal is the one meat to which this meat is accurately comparable.
Tak więc – pychota. A co do samego Seabrooka, to ostatecznie popełnił samobójstwo – przedawkował dragi. Dodatkowego mistycyzmu do jego dzieł dodają też komentarze znajomych na temat jego śmierci – mówi się, że autor tak długo przed czymś uciekał, aż udało mu się uciec przed samym sobą, Alester Crowley mówi wprost “The swine-dog W. B. Seabrook has killed himself at last.”.
Pomijając jednak epizod kanibalizmu i skutecznej próby samobójczej – Seabrook, kiedy jeszcze żył, udał się na Haitii, by spełnić swoje marzenia i spotkać prawdziwych szamanów voodoo. Przypatrywał się tam różnym obrzędom, w których często też brał udział. Całą wyprawę opisał w książce The Magic Island, w której znajdziemy to, czego należałoby się spodziewać po opisie robionym przez białego, uzależnionego od alkoholu wyzwolonego okultystę z otwartym umysłem reportera – seks, egzotyczne tańce, seks, narkotyki, sekretne mikstury i mistyczne seksualne obrzędy. Wśród tych wszystkich opisów, na kilku stronach umieścił on też opis czegoś, co miejscowi nazywali zombie. Opis brzmi tak:
It seemed that while the zombie came from the grave, it was neither a ghost, nor yet a person who had been raised like Lazarus from the dead. The zombie, they say, is a soulless human corpse, still dead, but taken from the grave and endowed by sorcery with a mechanical semblance of life—it is a dead body which is made to walk and act and move as if it were alive. People who have the power to do this go to a fresh grave, dig up the body before it has had time to rot, galvanize it into movement, and then make of it a servant or slave, occasionally for the commission of some crime, more often simply as a drudge around the habitation or the farm, setting it dull heavy tasks, and beating it like a dumb beast if it slackens.
Tak oto, W. B. Seabrook zaszczepił w hamburgerowej kulturze słowo Zombie. Teraz, potencjalnie każdy zjadacz czipsów, mógł połączyć to słowo z dokładnym opisem. W zasadzie, według wielu ludzi, największym osiągnięciem tego pisarza jest właśnie to – nazwanie fenomenu żywych trupów i spopularyzowanie go. Ten zrzut ontyczny stał się od tej pory prawdziwym symbolem podejmowanym w różnych książkach tego i późniejszego okresu, a cała postać umarłych, którzy powstali z grobu świetnie się wpisała pomiędzy inne dzieła, które szokowały ludzi, takie jak Dracula B. Stokera, czy Dr Frankenstein M. Shelley i na tak przygotowanym gruncie odniosła niebywały sukces.
Swoją drogą – szkoda, że żaden z bohaterów The Walking Dead nie czytał The Magic Island Seabrooka i biedaczki muszą się męczyć z opisami takimi jak Walkers czy inne, zamiast czerpać z ogólnodostępnego określenia, które przecież leży i czeka aż ktoś je użyje. A może w tym serialu oprócz apokalipsy zombie oraz całkowitej eksterminacji rowerów zdarzyła się też katastrofa klasycznego wykształcenia i holokaust książek Seabrooka? Wydaje się legitymacyjne.
Co do Apokalipsy Zombie, to pierwszy, na naprawdę szeroką i komercyjną skalę był z tym Richard Matheson, mimo że u niego nie jest to apokalipsa zombie, a wampirów. Matheson w 1954 roku napisał książkę I am Legend, która była tak wielkim hitem, że została zekranizowana aż 4 razy, niestety – każdy następny film był gorszy od poprzedniego. W książce tej czytamy o losach Roberta Neville’a. Jest on jedynym ocalałym z epidemii wirusa wampiryzmu, która wybuchła z powodu wojny totalnej, a rozproszyła się po świecie za pomocą wiatru i owadów. Robert codziennie walczy o przetrwanie samotnie, dość rezolutnie szukając odpowiedzi na wiele pytań: dlaczego to się stało? dlaczego on sam uniknął zarażenia, podczas gdy reszta świata zaraziła się tą chorobą? Książka jest jedną z najważniejszych książek fantastyki XX w. i pierwszą, która przenosi potwory z zamków w rumuńskich górach do miast, supermarketów, domów i to w sposób masowy. Stanowi ona podwaliny współczesnego pojmowania apokalipsy zombie oraz jest inspiracją dla większości współczesnych pisarzy i scenarzystów.
Ostatecznie – wszystkie te składniki wziął ojciec komercyjnego Zombie przez duże „Z” – George A. Romero. Wrzucił on tradycyjny opis haitańskiego zombie Seabrooka do jednego garnka z totalną apokalipsą Mathesona (i jeszcze wieloma innymi rzeczami z tej książki, do czego sam się potem przyznał), całość zamieszał, podgrzał, dodał trochę pikanterii i wylał to wszystko na swój socjologiczny bojkot kapitalizmu i galopującej prostytucji. Dorzucił już na talerzu szczyptę sprzeciwu przeciwko rozwojowi badań biologicznych i w 1968 roku nakręcił najbardziej kultowy film wszechczasów – tak samo kultowy jak pierwszy Matrix czy (dla niektórych) Pulp Fiction – Noc Żywych Trupów (Night of the living dead). Oto zmarli powstają z grobów i interesuje ich tylko zjedzenie innego człowieka, a konkretnie jego mózgu. W niewielkim, wiejskim domku, przed hordą takich zombie ukrywa się grupa ludzi – muszą się wydostać i przetrwać radząc sobie z konfliktami wewnątrz grupy jak i ekstremalnymi warunkami w jakich się znaleźli. Pomysł prosty, ale tak to jest – pomysł nie musi być skomplikowany, ale ważne, że chwycił. Film stał się kultowy nie tylko z powodu zombie, ale też dlatego, że łamał dotychczasowe kanony horroru – po pierwsze był to strasznie krwawy film jak na tamte czasy, co wprawiło w osłupienie, a potem zachwyt wszystkich. Po drugie głównym bohaterem był murzyn, co w tamtych latach było dość odważne. Po trzecie – nie ma happy endu. Po czwarte – społeczeństwo było świadome drugiego dna całego obrazu, całej warstwy krytyki społeczeństwa i komentarza politycznego zawartych w tym filmie, przez co odbiór filmu spotkał się z ogromnym entuzjazmem. A do tego pozytywnie zadziałała egzotyka i świeżość postaci Zombie. Zombie w tym filmie są niemal niepokonane i niestrudzenie prą do przodu jak kobiety na wyprzedaży.
To porównanie jest całkowicie celowe. Film Romero rzeczywiście miał być właśnie alegorią postępującego zidiocenia ludzi i przez krwawe porównania film miał wyrażać bunt przeciwko nadmiernemu konsumpcjonizmowi. Sposób poruszania się Zombie w filmie Romero też nie jest przypadkowy i miał w istocie przypominać ruch ludzi w zatłoczonych sklepach i kolejkach. Ironią losu jest to, że wizerunek Zombie stał się tak niezwykle popularny i komercyjny, że w zasadzie stał się tym z czym początkowo miał walczyć.
Ja sam jestem ogromnym fanem tej tematyki. Gram w gry, czytam książki, oglądam filmy i seriale – chłonę wszystko co dotyczy Zombie, przy czym ciągle klasyfikuje napływające dane pod kątem ich użyteczności i wartości podczas hipotetycznej apokalipsie zombie. A na szczęście mam w czym wybierać – era zniewieściałych wampirzych licealistów świecących w pełnym słońcu przeminęła i tematyka zombie zyskała na popularności. Mnogość seriali, komiksów, bajek i filmów traktujących o tematyce zombie jest nie do ogarnięcia. Są komedie o zombie, a nawet komedie romantyczne o nich. Są gry komputerowe, planszowe i karciane o tej tematyce. W ostatnich latach pojawiły się jeszcze Zombiewalki, które odbywają się na całym świecie.
Zombie wpisały się w kulturę świata tak mocno, że wielu ludzi dawno przestało uważać ten fenomen za fikcje i tłumacząc sobie to dość sztampowym „A wiadomo, co rząd USA pichci w podziemnych bazach na pustyni w Nevadzie?!” przygotowuje się na apokalipsę Zombie. Preppersi, bo o nich mowa, to ludzie, którzy przygotowują się na koniec świata i choć większość z nich ma w głowie realne kataklizmy, takie jak globalny zanik prądu czy brak paliwa, to część z nich święcie wierzy w apokalipsę Zombie.
Poddało mi to pewien pomysł.
Załóżmy, że apokalipsa zombie to fakt, że to po prostu kwestia czasu. Zapytałem się więc – czy jestem gotowy na taką ewentualność?
Zdecydowanie nie.
Dlatego zapoczątkowuje ten cykl wpisów ukazujący moje przygotowania do walki z hordami nieumarłych. Znajdzie się tu wszystko to o czym pomyślałby ocalały podczas takiego zdarzenia, albo o czym powinien pomyśleć każdy, kto chciałby takim ocalałym się stać. Chcę
Być Jak Daryl Dixon
Będę tu wrzucał sprawozdania z moich postępów, planów i przygotowań. Mam nadzieję, że pojawi się tu też niejeden konkurs. Oczywiście – hipotetyczna apokalipsa zombie to dla mnie tylko głupi pretekst, żeby zdobywać umiejętności i robić coś ciekawego i nie traktuję tej ewentualności poważnie, chociaż… Chociaż wiadomo, co oni tam pichcą w tych bazach w Nevadzie?
Jedna myśl w temacie “BJDD: Historia Apokalipsy Zombie”