Czyli jak zjeść odgrzewanego kotleta na rozmowie rekrutacyjnej.
Wysyłasz CV w dziesiątki miejsc, nikt się nie odzywa. Aż wreszcie dzwoni ktoś z ogłoszenia, na które aplikowałeś dwa tygodnie temu. Sprawdzasz to ogłoszenie i… szał!
Cały w euforii oczekujesz terminu swojego interwiu, bo ogłoszenie wygląda profesjonalnie i obiecująco:
– Brak mowy o własnej działalności, albo innej śmieciowej umowie,
– Zakres obowiązków ściśle związany z oczekiwaniami i doświadczeniem,
– Duża firma, nie jakieś krzaki,
Nadchodzi dzień rozmowy. Wbity w gajerek czekasz na rozmowę w zaimprowizowanej menadżerce, gdyż siedziba firmy jeszcze w budowie. Ciepło – Może kawy, herbaty? – przyjmuje Cię miła, dobrze wyglądająca kobieta. Wszystko wygląda rewelacyjnie.
I nagle dostajesz schabowego z ziemniakami i mizerią. Z ogórków.
Trzywadytrzyzaletygdziepansięwidzizapięćlatczymjestdlapanawspółpracaczymjestdlapanalojalność?
Wypowiedziane wszystko jednym tonem, na poziomie emocjonalnym tak niskim, jak poziom intelektualny tych pytań. Ja je wyliczę, żeby było jasne:
– Trzy wady?
– Trzy zalety?
– Gdzie pan się widzi za 5 lat?
– Czym jest dla Pana współpraca?
– Czym jest dla Pana lojalność?
Ta Pani ustrzeliła tego dnia niepisany hattrick początkujących, miałkich head hunterów, a odpowiedź na każde z tych pytań stawała mi w gardle niczym kęs mocno przeciągniętego schaboszczaka.
Mam już tak wyśrubowane odpowiedzi na te pytania, że czasem, jeśli coś zmieniam w wypowiedzi, to tylko dla własnej rozrywki. Czy naprawdę nie stać pracodawców, lub osoby zajmujące się pozyskiwaniem pracowników, na więcej?
I kiedy sądziłem, że gorzej być nie może, ona przechodzi na angielski i wali: Could you tell me something about yourself? Nosz szlag. Ma przed sobą moje CV, całe mnóstwo szczegółowych i ogólnych informacji. Nie mogła po prostu zadać pytania na temat jednej z tych rzeczy? Zainteresowania, szkolenia, poprzednie prace. Rozmowa automatycznie wskakuje z poziomu matura ustna z j. angielskiego na poziom rozmowa po angielsku. Ja mam temat do obgadania, do tego czuję, że interesuje ją jako człowiek, a ona ma to czego potrzebuje, czyli mój stopień znajomości języka i akcent. Proste?
Miłym odstępstwem od reguły była firma, w której zatrudniłem się kiedyś na 6 miesięcy. Kierownik dał zadanie logiczne do rozwiązania – jesteś na pustyni i nagle z nieba spada kaloryfer. Podaj mi 5 rzeczy, jakie można zrobić z kaloryferem na pustyni. To było coś nowego. Praca była na słuchawce, więc dla kierowników ważnym było, żeby ich pracownik umiał w stresie mówić logicznie i jednocześnie na temat. Patent prosty i łamiący rutynę. Lecz gdy firma się rozrosła, to szefom przestało zależeć na takim testowaniu kandydatów i, niestety, zrezygnowano z tego pytania. Z tego co wiem, to tak jest do dziś.
Wracając do mojej rozmowy – Pani chyba nie wie, że jest już 30 osobą, która pyta mnie o to samo i że teraz to jest moja, a nie jej, gra. Jeśli będzie to kogoś interesowało, to mogę podać przepis na udane odpowiedzi na te pytania. W odróżnieniu od moich przepisów na jedzenie, ten przepis nie gwarantuje 100% powodzenia. Ale mnie jeszcze nie zawiódł. Poza tym, wizerunek firmy budowany do tej pory w mojej głowie, tak przez nich, jak przeze mnie samego, natychmiastowo legł w gruzach.
Chciałbym to powiedzieć każdemu pracodawcy – jeśli sposób zatrudniania pracowników jest kiepski, to nic dziwnego, że kiepski jest też pracownik. Powiem nawet więcej – powodem, dla którego nie stawiałem się już na kolejnych etapach rekrutacji, było przede wszystkim to, jak zostałem potraktowany na początku. Do bólu rozczarowujące, szablonowe rozmowy wiele mówią o pracodawcy. Albo nie zależy mu na zatrudnieniu dobrych pracowników, albo nie interesuje go jak wygląda ten proces, czyli to samo.
Przecież nie jest trudno siąść gołym tyłkiem na śniegu i pomedytować – Hmmm… Zatrudniam do pracy wymagającej logicznego myślenia, sprawdzę w takim razie, jak logicznie myślą moi rozmówcy. Przecież to chyba oczywiste?
Tak postąpiła jedna firma w stosunku do mojego kolegi. Na rozmowie przedstawione mu zostało dość trudne zadanie. Podczas rozwiązywania go musiał przedstawiać, na bieżąco, wszystkie procesy myślowe jakimi się kieruje przy poszukiwaniu rozwiązania. Prawidłowa odpowiedź nie była tu celem; Prawidłowa odpowiedź była tylko dodatkową informacją, że kandydat jest naprawdę dobry. To, moim zdaniem, rewelacyjny sposób na zatrudnienie ogarniętych pracowników.
Zadanie:
Mamy dwa lonty. Jeden pali się 13 minut, drugi pali się 7 minut. Za pomocą tych dwóch lontów trzeba odmierzyć 3 minuty czasu rzeczywistego.
Ważna uwaga: Lonty mają to do siebie, że nie palą się regularnie. Znaczy to, że nie jest tak, że połowa lontu o długości palenia 13 minut spali się w 6,5 minuty. Może się zdarzyć tak, że 90% długości lontu spali się w 1 minutę, a pozostałe 10% długości spali się w 12 minut. (Kto pierwszy rozwiąże to zadanie, to dostanie w nagrodę uścisk dłoni autora tekstu).
Wolałbym stawić się na kilka takich rozmów, niż zjeść kilkadziesiąt odgrzewanych kotletów z mizerią. Z ogórków.